Bracia Michał i Bartek Dalaszyńscy to młodzi mieszkańcy Rydzyny, którzy mają odwagę realizować swoje podróżnicze pasje. W tym roku wybrali się na wyprawę rowerową na trasie Rzeszów – Lublin, podczas której pokonali ponad pięćset kilometrów. Udało nam się z nimi spotkać, by wysłuchać opowieści o ich tegorocznej przygodzie i nie tylko. 🙂
Skąd wziął się pomysł na wyprawę rowerową na trasie Rzeszów – Lublin?
M(ichał): U mnie zaczęło się to już od dłuższego czasu… Zainteresowanie rowerami pojawiło się już, gdy dostałem pierwszy rowerna komunię. Pamiętam jeszcze markę – rower Merida. Później zacząłem naprawiać rowery – najpierw z tatą, potem sam. Potem zacząłem jeździć w dłuższe trasy rowerem, jak byłem jeszcze w szóstej klasie, gimnazjum. W zeszłym roku byłem na Mazurach na tygodniowym wyjeździe, a w tym planowałem zebrać ekipę, żeby można pojechać gdzieś i padł pomysł: Rzeszów – Lublin.
B(artek): Właśnie. W tamtej części kraju nie byliśmy jeszcze i chcieliśmy pozwiedzać przy okazji Podkarpacie, Lubelszczyznę.
Jechaliście w dwójkę, czy w większej ekipie?
M: Na początku mieliśmy jechać w cztery osoby, ale ostatecznie pojechaliśmy w trójkę,.
B: Razem z nami była koleżanka, Dominika z Olkusza.
Jak radziliście sobie ze zmęczeniem podczas wyprawy?
M: U mnie zmęczenia nie było. Nie było problemu, ponieważ bardzo dużo jeżdżę rowerem i jestem przyzwyczajony do długich dystansów. Nie wiem tylko, jak Bartek.
B: Szczerze mówiąc, obawiałem się na początku, bo nigdy nie jeździłem wcześniej, ale nie było zmęczenia.
Ile kilometrów dziennie robiliście?
B: Robiliśmy około 80 kilometrów dziennie. Podczas całej wyprawy udało nam się przejechać 540 kilometrów; wszystko było zaplanowane i dobrze rozłożone w czasie.
A co z noclegami? Były zaplanowane wcześniej, czy liczyliście na pomoc miejscowych?
M: Zabraliśmy ze sobą dwa namioty i robiliśmy tak, że jechaliśmy cały dzień, a gdy zbliżała się godzina dziewiętnasta, dwudziesta, szukaliśmy noclegu na wiosce.
B: Pytaliśmy ludzi, czy możemy rozłożyć namiot na ogródku lub obok domu.
Co udało Wam się zobaczyć podczas wyprawy?
M: Naszą wyprawę zaczęliśmy od Rzeszowa, miasta „kebabów”. Pierwszy raz widziałem na rynku tyle kebabów w jednym miejscu na rynku (śmiech). Potem jechaliśmy do Łańcuta…
B: Właśnie. Jechaliśmy przez Łańcut, Leżajsk, Biłgoraj do Zamościa, potem na Zachód z powrotem przez Kraśnik do Kazimierza Dolnego i potem znów na Wschód, przez Puławy, Nałęczów do Lublina. Wszystko było dla nas nowe, trochę pozwiedzaliśmy te miasta większe, zabytki, ale nie wchodziliśmy do środka, do muzeów. Po pierwsze dlatego, że nie było czasu, po drugie: nie było, gdzie zostawić rowerów, a przy tym chcieliśmy wypocząć, jeżdżąc. 🙂
Co Wam się najbardziej podobało podczas tej wyprawy?
M: Dla mnie najładniejszym miejscem był Zwierzyniec, Zamość i tutaj, w stronę Kraśnika, gdzie jechaliśmy wąwozami lessowymi i potem, w samym Kazimierzu Dolnym, wąwozy korzenne. Wcześniej nie miałem z czymś takim do czynienia. Bardzo ładne miejsce, takie rynienki z nawierzchnią lessową, gdzie znajduje się pełno korzeni. Miejsce ładne, choć trudne do pokonania. 🙂
B: Mnie najbardziej podobała się starówka w Lublinie i jeszcze pola malin. Tak jak u nas jest pełno pól pszenicy, tak tam jest pełno pól malin. Przy okazji, są bardzo tanie. Cztery złote za kilo, więc się objedliśmy.
Michał, z tego co słyszę, to Ty jesteś bardziej zapalonym rowerzystą? Opowiesz o swojej kolejnej wyprawie, w którą wybrałeś się po powrocie z Lublina?
M: Najpierw dotarłem pociągiem do Gdańska. Jechaliśmy w dwie osoby, więc z koleżanką z Poznania pojechaliśmy na Hel, potem kierowaliśmy się w stronę Łeby wybrzeżem. Znajduje się tam dość mocno rozbudowana sieć ścieżek rowerowych, są tam piękne widoki. Do samej Łeby nie dojechaliśmy, ostatnim punktem była Jastrzębia Góra. Następnie wróciliśmy do Gdańska. Łącznie zrobiliśmy ok 300 kilometrów.
Żyłka podróżnicza tkwi w was już od dawna. Dwa lata temu podróżowaliście autostopem po Europie? Skąd pomysł na taką formę podróżowania?
M: Bardzo dużo zawdzięczam rydzyńskiej wspólnocie parafialnej i księdzu Radkowi, który namówił mnie i Adriana do wzięcia udziału w wyścigu autostopem do Amsterdamu. Gdy wróciłem do domu, namówiłem Bartka, by wziąć udział w podróży autostopem po Europie.
B: Nie mieliśmy planu, gdzie jechać. Wstępnie myśleliśmy o Porto albo Lizbonie w Portugalii, ale nie dotarliśmy tam. Jechaliśmy tam, gdzie kierowcy jechali. W sumie trafiliśmy do Amsterdamu, zwiedziliśmy Paryż, dotarliśmy do Barcelony, a potem stwierdziliśmy, że jesteśmy zmęczeni i wybraliśmy się do Taize we wspólnocie prowadzonej przez braci zakonnych spędziliśmy tydzień na modlitwie i integracji z tysiącami młodych chrześcijan z całego świata.
Nie było problemów z łapaniem stopa?
M: Najczęściej biorą ci, którzy sami wcześniej podróżowali w taki sposób.
B: Kierowcy ogólnie dzielą się na dwa typy: tirowcy i podróżujący osobówkami. Pomiędzy krajami przemieszczaliśmy się TIRami, ponieważ kierowcy i tak musieli pokonać określony dystans, więc nie było większych problemów z zabraniem dodatkowych osób (chociaż w TIRze wg przepisów mogą jechać maks. 2 osoby :P). Natomiast do większych miast, wjeżdżaliśmy osobówkami z miejscowymi.
Jesteście osobami, dla których wiara ma duże znaczenie w życiu codziennym. Byliście na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie?
M: Tak, udało nam się w tym roku być na ŚDM. Wcześniej nie miałem doświadczenia z taką ilością osób w jednym miejscu. Szczególnie było to widać w Krakowie. Jak, na przykład wracaliśmy z drogi krzyżowej, to normalnie jak z jakiegoś meczu, tylko było nas kilkadziesiąt razy więcej. 😉 Mogliśmy też porozmawiać w obcym języku.
B: Co najlepsze, z wszystkimi można było się dogadać. Mimo że wszyscy mieli inne, specyficzne dla danego kraju sposoby wyznawania wiary, wszystkich łączył ten sam cel – spotkanie z Chrystusem. To było niesamowite doświadczenie.
Więcej zdjęć z rowerowej przygody braci Dalaszyńskich w galerii na naszej stronie.
(kz)